Wyobraź sobie miękki fotel, na nim koc, obok na drewnianym stoliku gorąca herbata z imbirem, a tuż obok mruczy głośno kot. Na ścianie wisi gobelin utkany z wełny, która jest szorstka i miękka jednocześnie, a w tle słychać tylko jednostajny szum jesiennego deszczu. Tak dla mnie wygląda idealny wieczór, kiedy najchętniej otwieram swoją przepastną szufladą z włóczkami i zabieram się do tkania.
Mam na imię Karolina i jestem tkaczką, projektuję także warsztaty twórcze. Mieszkam w Poznaniu, więc lubię, kiedy nic się nie marnuje – jeśli nie tkam z wełny, wykorzystuję materiały recyklingowe. Najczęściej są to stare ubrania, które przerabiam na „włóczkę”, z której realizuję projekty. Uwielbiam wszystko, co naturalne, staram się dążyć do prostoty w każdej dziedzinie życia – jeśli obiad to zrobiony z lokalnych, sezonowych produktów, jeśli pieluszki dla synka – to wielorazowe, jeśli sprzątanie w kuchni – zamiast detergentów ekologiczne, samodzielnie robione czyściki. Jednak kiedy stanę przez wyborem – kupić nową naturalną wełną czy zużyć do tkaniny starą, nienaturalną koszulkę, pewnie jednak wybiorę to drugie.
Prowadzę warsztaty tkackie i uwielbiam to robić. Zawsze wiąże się to z pleceniem i to nie tylko włóczek! Chwila wytchnienia od codziennych obowiązków, konieczność skupienia się na „tu i teraz”, aby nie pogubić wątku sprawia, że zabiegane mamy i babcie chętnie wygospodarowują chwilę czasu. Wśród śmiechów i dzielenia się przepisami na przetwory, sposobami na ogrodowe problemy albo zabawnymi historiami z życia swoich rodzin – tkają cuda. I robią to tylko po to, aby tworzyć coś wyjątkowego, bez oczekiwań czy będzie to praktyczne, potrzebne, przydatne. Uwielbiam obserwować ten proces, kiedy uczestnicy warsztatów przeobrażają się na moich oczach z kogoś, kto nie za bardzo wie, jak połączyć to pionowe z tym poziomym w twórców, którzy potrzebują mnie tylko do konsultacji jaka włóczka, osnowa i krosno będzie najlepsze do realizacji ich autorskich projektów, a splot płótna wykonują z zamkniętymi oczami.
Z kategorii rzeczy lubię/nie lubię. Kocham jesień, to czas spotkań, rozmów i miękkich tkanin! Lubię rzeczy przytulne i miłe w dotyku, dlatego takie są tworzone przeze mnie prace i miejsca. Kocham swetry i mam ich całą kolekcję, nie mogę się doczekać pierwszych chłodów, aby wyciągnąć je z szafy. Większość jest w kolorze niebieskim, który ubóstwiam i mam go wszędzie…. Podobnie jak sznurki – to już chyba chorobliwe – poutykane w każdym pomieszczeniu mojego domu. Nie lubię ślimaków bez skorupki – zawsze obawiam się, że je nadepnę i usłyszę ten straszny dźwięk! Zadziwia mnie, że niektórzy potrafią zjeść takiego stwora, zwłaszcza, że jestem wegetarianką.
Poza sztuką bardzo lubię spacery. Pewnie dlatego z pomocą cudownej ilustratorki Zuzanny Bartczak wydałam książkę pt. „Miastotwór”, która jest rodzajem artystycznego nieprzewodnika po Poznaniu. To publikacja dla rodzin, nauczycieli, każdego, kto ma ochotę zwiedzić miasto trochę inaczej – nie tylko spacerując, ale również wykonując twórcze zadania z bliskimi. Oparte są na zasadach warsztatów twórczych, które prowadzę. Ich głównym założeniem jest skupianie się na procesie, a nie efekcie końcowym oraz postawienie uczestnika w takiej sytuacji, aby wyzwolić jego kreatywność, innowacyjność, sprowadzić go z utartej ścieżki. Przykład? Zamiast zaproponować dziecku zadanie: „narysuj pocztówkę z wakacji” mówimy: „zbuduj pojazd, który w sekundę może przenieść cię w miejsce, gdzie byłeś ostatnio na wakacjach. Umieść go w tym miejscu i zaplanuj, jak może sprawić, abyś czuł się w nim jeszcze lepiej. Wymyśl nazwę dla swojego wynalazku.” Tak, w dużym uproszczeniu, może wyglądać zadanie warsztatowe. W takich warsztatach często wykorzystuję materiały recyklingowe. Z dziećmi tworzę, a z nauczycielami pracuję nad ich własnym warsztatem pracy.
Zawsze miałam problem z zaklasyfikowaniem się do jednej szufladki – studiowałam jednocześnie Intermedia i Edukację artystyczną, zajmowałam się filmem i tkactwem, sztuką i pracą w przedszkolu. Jestem roztargniona i dobrze zorganizowana, sentymentalna i twardo stąpająca po ziemi. Ostatecznie stwierdziłam, że moja szufladka jest właśnie szufladką sprzeczności. Wierzę, że to dzięki nim mogę tworzyć rzeczy niepowtarzalne. A są takie, ponieważ nigdy nie tworzę dwóch takich samych prac. W przypadku gobelinów składa się na to kilka powodów. Przede wszystkim – materiał. Najczęściej recyklingowy lub z drugiej ręki. Każdy, kto kiedykolwiek był w sklepie typu second hand wie, że znaleźć tam dwa takie same przedmioty to święto (czasem nawet z butami jest problem ;). Ponadto tworząc gobelin szukam takich kolorów, materiałów, aby jak najlepiej odzwierciedlały charakter osoby, dla której powstaje. Poza tym inspiracją dla moich prac jest Pismo Święte. Nazywam moje gobeliny „Cudami na patykach.” Do nazwy „Cud” zawsze dodany jest werset z Pisma Świętego, który odsyła do konkretnego fragmentu, będącego inspiracją dla gobelinu. Te wszystkie zmienne sprawiają, że nie ma szans na powstanie dwóch identycznych tkanin. Czasem tworzę też mniejsze prace – Cuda, Cudaki, Cudeńka – zabawki, zakładki, biżuterię czy szydełkowe podherbatniki. Jest to świetny sposób na rękodzieło instant, kiedy w jednej ręce ma się półroczne niemowlę, a w drugiej wątek od zaczętej właśnie tkaniny. Wierzę, że „wszystko się da” – to tylko kwestia, ile czasu zajmie znalezienie sposobu na realizację planu.